Boleń

Poznajcie naszego ulubionego przeciwnika. Ladies and Gentlemen.

Le Bolek.

 


 

Paweł Wójcikowski

Rapa

 

 

Co roku przygodę z boleniami zaczynam dużo wcześniej niż wielu wędkarzy, czekających na długi weekend majowy. Przepisy Pzw pozwalają od pierwszego maja świadomie łowić rapy, na moim odcinku nizinnej rzeki. Głód wedkowania daje się we znaki na poczatku lutego. Już w tym okresie zaczynam skrupulatne przygotowywać sprzęt, który tak naprawdę schowałem do szafy, niespełna dwa miesiące wczesniej. Marzec i kwiecień to czas przywitania się z rzeką. Czas, w którym staram się oswajać z otoczeniem. To wtedy, podczas kleniowo jaziowych wypadów, zaczynam swoją obserwację, przypominam sobie szczegóły i uczę się egzystencji nad wodą. Dłuższe dni umożliwiają spędzanie większej liczby godzin nad wodą. Rozpoczyna się kalkulowanie. Jaki będzie maj? Jakie będzie lato? Jaka będzie jesień? Jaki będzie zbiżający się dużymi krokami sezon boleniowy.

Dla mnie łowienie boleni to sposób bycia, przebywania nad wodą oraz przyjęcie pewnych wyuczonych zachowań. To szereg czynników, które muszą się zgrać, żeby osiągnąć zamierzony cel. To cześci, które należy poukładac w całość i przy odrobinie szczęścia, przypieczętować to sukcesem.

Nie wystarczy mieć głowę pełną informacji, z sieci i innych artykułów, odnośnie sporej populacji bolenia na danym odcinku rzeki. Nie jest wystarczające posiadanie topowego sprzętu, całego arsenału najdroższych przynęt. Z pewnością nie jest to receptą na sukces, w postaci pięknej rapy. Pamiętajmy również, że w tropieniu srebrnych torped, nie ma reguł. Każdy dzień, każdy miesiąc, każdy rok może być inny. Szczególnie, gdy mamy do czynienia z dużą nizinną rzeką. Podstawowa zasada to poznanie łowiska. Żeby było to możliwe należy zrozumieć, że jesteśmy tylko ludźmi. To ryby są w swoim środowisku naturalnym. To one dyktują warunki. My dzięki umysłowi musimy się tylko dostroić i dopasować. Oczywiście nie jesteśmy na straconej pozycji. Podstawową zasadą jest poznanie danego łowiska. Wiąże się to z wieloma godzinami spedzonymi nad rzeką. Ambicja, samozaparcie i wytrwałość to kolejne cechy, jakie myślący wędkarz powinien posiadać. Jeżeli do tego dodamy skuteczną przynętę, to można mówić o dobrym wstępie do osiągnięcia zamierzonego celu.

Punktem wyjscia dla poczatkującego spinningisty są informacje, na temat sposobu odżywiania się boleni. Jak wszyscy wiedzą, bolenie przez całe swoje życie, głównie żerują na uklejach. To one w większosci stanowią ich menu. Pamietajmy, że nie jest to także regułą. Warto przyglądnąć się jak zachowuja się uklejki w łowisku. Poznanie sposobu bytowania drobnicy jest cenną wskazówka, którą można wykorzystać podczas późniejszych, boleniowych wypadów.

Boleń to ryba, która atakami potrafi zdradzić swoją obecność w rzece. Wytrawny wędkarz, dzięki obserwacji, ma doskonałą możliwość, do rozpracowania łowiska. Może wyciągnąć wnioski i precyzyjnie ocenić w jaki sposób te drapieżniki bytuja. Łatwiej jest wtedy ustalić miejsce stacjonowania rap oraz obszar na jakim żerują. Po dłuższej analizie, można stwierdzić, jak dokładnie przebiega egzystencja boleni, w danym okresie, w konkretnym łowisku. Nie oznacza to, że złowienie rapy będzie dziecinnie proste, ale z pewnością może to okazać się bardzo pomocne w lepszym zrozumieniu tego gatunku. Nie bez znaczenia jest sposób w jaki spinningista usiłuje dobrać się im do łusek. Jak już wszyscy wiemy należy to robić bardzo ostrożnie.

Zupełnie inaczej jest, gdy rapy nie dają znać o swojej obecności. Gdy po dłuższej obecności nad brzegiem rzeki, nie słychać charakterystucznych chlapnięć, plusków i potężnych uderzeń boleniowego cielska o powierzchnię wody. Nie są zauważalne uciekające ukleje, które jeszcze dzień wczesniej były ganiane i konsumowane przez wygłodniałe bolki, w tych samych miejscach, przypominających wielką ucztę u hrabiego. Sytuacja przedstawia się, jakby życie zapadlo się pod dno rzeki, jakby w korycie nie było żywego stworzenia. Wydawałoby się, że nie ma możliwości złowienia bolenia, bo po prostu nie ma ich w łowisku. Wielokrotnie rozmawiałem z napotkanymi wędkarzami i słyszałem, że:„boleni dziś nie ma, bo nie biją”. Jak sprzedałem informację, że jestem tam w celu złowienia rapy, łapali się za głowę i śmiali pod nosem. „dziś to nie możliwe”. Hehe, nic bardziej mylengo. Jest to klasyczne rozumowanie osób, które nie mają pojęcia o łowieniu aspiusów lub w minimalnym stopniu łyknęlil trochę wiedzy. Otóż na danym odcinku rzeki ryby występują równie licznie, jak poprzedniego dnia. Owszem są sytuacje, że nie jest możlilwe złowienei bolenia, ale to charakter i sposób bycia tego gatunku, a nie ich totalny zanik. Zdecydowana większosc rap, łowionych przeze mnie, to ryby których nie widać na powierzchni wody. To ryby, które staram się wytropić, po poznaniu ich zwyczajów i zachowań w danym łowisku.

Są też sytuacje, że nie mamy możliwości zlokalizowania wizualnie i słuchowo, żerujących rap, ale dobrą wskazówką są ruchy na wodzie drobnicy. Pojedyncze wyskoki uklejek, lub grupowe ich przemieszczanie się. To też jest dla mnie kluczowa informacja, że drapieżnik musi patrolować i pilnowac swoje stado. Przynajmniej wiedzieć gdzie ono się znajduje, żeby przy najbliższej okazji wpaść na żer.

Paweł ziom Wójcikowski.

 


 

 

1 maja 2011 roku. Otwarcie sezonu boleniowego. Jak to było?

Życiówka na otwarcie


Pewnych rzeczy nigdy się nie zapomina. Są tacy, którzy twierdzą, że chodzi o jazdę na rowerze, ja natomiast będę się upierał, że ten, kto wymyślił to stwierdzenie, był wędkarzem ;) Nie zapomina się, jak łowić ryby. Mamy to tak mocno we krwi, że o każdej porze dnia i nocy, stojąc z wędką wiemy, co i jak mamy robić. Tego się nie zapomina. A także tego, co przeżyliśmy z wędką w dłoni.. Szczególnie spotkań z tzw. „życiówkami”. Doznania potęguje zawsze obecność kolegi po kiju, z którym wspólnie przeżywamy emocje związane z wyholowaniem wielkiej ryby, lub gorycz porażki po przegranej walce z okazem..

 

Ten wyjazd planowaliśmy wraz z Tomkiem od dawna. Jak zawsze, pierwszy dzień kończącego się okresu ochronnego jakiegoś pożądanego gatunku, to data, której wyczekujemy jak przysłowiowa kania dżdżu. Nie inaczej było z 1 maja 2011…

- Jedźmy w okolice….tu padały nazwy kilku dobrze nam znanych nadodrzańskich miejscowości.

-Nie! Lepiej jak pojedziemy w okolice…..Itd. Itd.

…Słownym przepychankom nie było końca. Przecież chodziło o rozpoczęcie sezonu!

Co do jednego byliśmy zgodni. Bierzemy ze sobą statyw i kamerę. Może uda się uwiecznić jakąś wędkarską akcję na taśmie. Równie istotne było przygotowanie sprzętu, który miał spełniać zadanie naszego oręża w starciu z rapami. Avid o długości 275cm i ciężarze wyrzutowym 5/8 uncji(ok. 18g) do tego mocny kołowrotek wielkości 3000, na który nawinąłem świeżą żyłkę o grubości 0,24mm. Zestaw konkretny, ale przecież nie interesowała nas boleniowa młodzież. Modliliśmy się, aby coś zechciało solidnie przetestować nasze zestawy.

Zameldowaliśmy się nad rzeką wcześnie. Bardziej w nocy niż za dnia. Na nic. Bolenie z całą stanowczością postanowiły zgasić kipiący w nas entuzjazm, mając wszystkie nasze wysiłki w okolicach płetwy odbytowej. Muszę przyznać, że chyba trochę im się to udało. Trochę? Po iluś tam godzinach marszu przez krzaki, skradania się, targania tej przeklętej kamery(czyj to był pomysł?!) i bezowocnego „mielenia wody”, naprawdę można się zniechęcić. A mogłem się wyspać….

Nie ma co odpuszczać. Dzierżąc statyw na ramieniu przyglądam się najbliższej główce. Na pierwszy rzut oka niezbyt ciekawa. Niepozorna i krótka. Obserwuję, jak nurt obmywa szczyt główki, jak układają się prądy i warkocz. Na szybko ustalam w głowie strategię jej obłowienia. Otwieram agrafkę, a następnie pudełko z woblerami. Wyjątkowo, bo z reguły preferuję większą odmianę Spirita, tym razem Spirit 9 ustępuje pola do popisu swojemu mniejszemu, 7cm braciszkowi w kolorze ciemnej uklejki. Pamiętając o zasadach kamuflażu, podchodzę jak najciszej w miejsce, od którego zaplanowałem wcześniej obłowienie miejscówki. Piasek chrzęści pod butami. Uważam, by idąc nie rzucać cienia na wodę, jednocześnie nie deptać suchych gałązek, czy patyków, bo trzask pękającego drewna skutecznie wypłoszy przebywające w okolicy bolenie. Później się okazuje, że pokonanie tych kilku-kilkunastu metrów od kamery do stanowiska zajmuje prawie minutę.

 

 

 

Nic to, bo najważniejsze, że nie przepłoszyłem przebywającego na stanowisku bolenia. Ale o tym miałem przekonać się dopiero za chwilę…

Pierwszy rzut prostopadle do nurtu, sprowadzenie woblera po łuku tak, aby przeciął napływ. I przeciął. Jak się okazało nie tylko napływ nurtu na główkę. Tor ataku bolenia również. Najpierw zobaczyłem pierzchające we wszystkich kierunkach ukleje, wielki pysk zasysający mojego Spirita, a następnie poczułem potężne targnięcie wędziskiem. Odruchowe zacięcie i hol. W tak zwanym międzyczasie przywołałem do siebie towarzysza(do tego czas niedoli ;) ), który uwiecznił całą akcję również na zdjęciach. Potem chwila grozy i gimnastyki podczas prób objęcia rybska. Na szczęście wszystko się udało! Pomiary! Uściski! 79cm! Gratulacje! Co za radość! Zaraz…Kamera! Jak dobrze, że wzięliśmy to ustrojstwo ;) . Na szczęście była włączona i oto, co zarejestrowała:

 

 

 

Rybka spokojnie powróciła do swojego królestwa, a nam..jakoś zeszło ciśnienie. Nagle okazało się, że ten dzień wcale nie jest taki beznadziejny, pogoda jest cudowna, ptaszki śpiewają i w ogóle… ;) A i przysłowiowy worek z rybami się rozwiązał. Obaj dołowiliśmy jeszcze po 2 rapki i zakończyliśmy dzień w iście szampańskich nastrojach…Czy można wyobrazić sobie lepsze rozpoczęcie sezonu? A i owszem…Ale to na razie sfera marzeń… ;)

 

 

Pozdrawiam i życzę samych sukcesów nad wodą.

Kamil Zaczkiewicz

 

STAN WODY