Zapraszam do przeczytania wywiadu z Andrzejem, który ukazał się w Wiadomościach Wędkarskich w 2012 roku.
Andrzej Lipiński radzi
- sandacze w zbiornikach zaporowych
Zbiornik zaporowy różni się bardzo od jeziora, w zasadzie nie ma przybrzeżnej roślinności, brzegi są piaszczyste lub zwirowe. Charakterystyczna jest wypełniająca zbiorniki zaporowe woda, niemal zawsze lekko mętna, taka trącona, jak w rzekach po deszczu. No i przede wszystkim niezwykle zróznicowane dno, z wieloma uskokami, podwodnymi kraterami, rowami,starym korytem dawnej rzeki a także pozostałościami po zalanych terenach. Nierzadko trafić można na fragmenty domostw, karcze drzew. Dominującymi drapieżnikami są okoń i – przede wszystkim – sandacz. Ten gatunek ryby znajduje w zbiornikach zaporowych szczególnie dobre warunki bytowania.
W zbiornikach jest dużo ryb, jednak naprawdę trudno je znaleźć. Trzymają się, co prawda, swoich ulubionych miejsc, ale jest ich wiele a ponadto ryby co jakiś czas zmieniają żerowiska. Nawet doświadczonym łowcom trudno odpowiedzieć na pytanie, według jakiego klucza następują te zmiany. Gdy żerujące sandacze nie są obserwowane codziennie, bardzo łatwo stracić je z oczu. By je namierzyć od nowa trzeba czesto wykonać bardzo wiele pracy.
Krótko mówiąc podstawą skutecznego łowienia sandaczy jest namierzenie łowiska. Co prawda wiadomo, że trzeba szukać ich na stokach, ale taka wskazówka to za mało.
Namierzanie dobrych łowisk
- Pływanie w ciemno i szukanie po omacku to naprawdę nie jest dobre rozwiązanie – zaznacza Andrzej Lipiński – Tak naprawdę skuteczne łowienie sandaczy wymaga umiejętności posługiwania się echosondą. I nie potrzeba wcale najnowszych wynalazków, wystarczy najprostsze urządzenie, chodzi głównie o to, by można było rozpoznać dno. Nie szukamy bowiem ryb, tylko odpowiednich łowisk. W pierwszej kolejności szukam ich w miejscach, których jest od 3,5 do 6 metrów głębokości. To taka standardowa „półka” w zbiornikach zaporowych, której przede wszystkim trzymają się sandacze. Najpierw staram się znaleźć coś ciekawego (oczywiście, z punktu widzenia sandaczy) – czyli uskoki dna, rowy, głazy, karcze, itp. Zaporówki mają to do siebie, że czasami ich dno przypomina krajobraz księżycowy. Znam wiele takich fanatastycznych miejsc na Mietkowie, który znam najbardziej, ale Turawa także wygląda podobnie.
Andrzej Lipiński radzi, by dokładnie obserwować wskazania echosondy i zwracać szczególną uwagę na te miejsca, gdzie dno zaczyna opadać lub wznosić się. Inną kluczową sprawą w przypadku łowienia sandaczy jest zachowanie dokładności i precyzji także w przypadku obławiania wytypowanych stanowisk. Łatwo się zgubić, stracić kontakt z dobrym miejscem, wystarczy, że łódka się obróci, a zmieniający się brzeg powodować może dezorientację. Często się zdarza, zwłaszcza gdy wieje mocny wiatr i łódż zdryfuje, że już po chwili łowimy w niewłaściwym miejscu. Rozwiązaniem tego problemu jest korzystanie z GPS-a i częste sprawdzanie położenia . Nawiasem mówiąc to właśnie wędkarzom łowiącym w zbiornikach zaporowych współczesna elektronika przydaje się najbardziej. Trudno myśleć op skutecznym wędkowaniu (a precyzyjniej – o namierzeniu łowiska i utrzymaniu się w jego pobliżu) bez tych urządzeń. Nie zapominajmy jednak o bardziej subtelnych sposobach rozpoznania łowiska; trzeba nauczyć się „czytać” to, co nam przekazuje zarówno przynęta jak i wędzisko. Innego rodzaju sygnał otrzymamy, gdy przynęta będzie prowadzona po dnie piaszczystym, żwirowym, inny gdy dno będzie muliste,miękkie porośnięte trawami lub glonami.
Oczywiście, „półka” na której przebywają sandacze jest zależna od wielu czynników, w tym pory roku, pogody, aktywności żerowej. W pewnych okresach sandacze potrafią w poszukiwaniu pokarmu podejść niemal pod sam brzeg, tam, gdzie bywa nie głębiej niż pół metra zwłaszcza w czasie wylęgu drobnicy innych gatunków.
Szukanie sandaczy na „ półce” od 3,5 do 6 metrów głębokości to nie jest jedyny scenariusz ich poszukiwań, chociaż trzeba podkreślić, że najbardziej prawdopodobny. Powód jest prozaiczny – taka głębokość na zbiornikach zaporowych występuje najczęściej. Ale realnym i w wielu przypadkach godnym polecenia scenariuszem jest namierzanie sandaczy w miejscach głębszych, tam, gdzie dno zbiornika opada na głębokość 8 – 12 metrów. - W tym przypadku szukam śladów ryby na echosondzie, ale tylko wtedy, gdy wskazuje ona obecność ryb tuż nad dnem. Jednak to nie głębokość decyduje o tym, czy łowić będziemy duże czy małe sandacze, bo niezależnie od wielkości ten drapieżnik penetruje podobne łowiska. Moim zdaniem, gdy sandacze nie są zbyt chętne do brania, to właśnie te mniejsze ryby są łatwiejsze do złowienia – podkreśla Andrzej Lipiński. - Zdarza się jednak, że nie biorą zarówno małe, jak i większe sandacze, jednak taka sytuacja zdarza się rzadko i z doświadczenia mojego i kolegów wynika, że tak naprawdę sandacz potrafi brać w każdych warunkach. Oczywiście, intensywność brań może się zmieniać.
Zależy to od wielu czynników, w tym między innymi od pory dnia. Sandacze dobrze biorą wczesnym rankiem, następny dobry okres to godziny południowe, mniej więcej o godzinie 14. Może to trochę dziwić, w wędkarstwie ta pora uznawana jest raczej za martwy okres. Być może związane to jest z jakimś dobowym cyklem żerowania, ale faktem jest, że o tej porze złowionych zostało wiele wspaniałych ryb. Dobre są godziny popołudniowe, bardzo dobre brania notuje się wieczorem. To jednak nie wzbudza już takich wątpliwości, wiadomo, w wodzie robi się ciemniej i drapieżnikowi łatwiej atakować.
Jest wiele innych czynników, które powinno się uwzględniać w czasie namierzania dobrego łowiska sandaczy. Na przykład niewielu wędkarzy zwraca uwagę na fakt, że sandacze lubią trzymać się stad leszczy. Trudno precyzyjnie okreslić, jakiej natury jest to symbioza, ale jest to potwierdzony licznymi obserwacjami fakt. Można jedynie przypuszczać, że wokół żerujących w mule leszczy pojawiają się mniejsze ryby, chętne do uszczknięcia larw czy owadów wypłukanych z dna przez żerujące leszcze. Sandaczom w to graj, przy okazji i one mają suto zastawiony stół. Z drugiej strony towarzyszenie żerującym w mule stadom leszczy to raczej odstępstwo od reguły, bo sandacze unikają miękkiego dna, wolą raczej piasek lub żwir. W tym przypadku znaczenie mieć mogą nawet niewielkie uskoki, drobne garby, w takich miejscach warto się zatrzymać. Precyzyjna sonda pokaże takie miejsca.
Podstawowe przynęty oraz sposoby wędkowania
- Nie byłbym sobą, bym nie zabierał ze sobą nowych przynęt i co jakiś czas nie próbował, jak zachowuje się w wodzie, jak reagują na nią ryby. Ale byłoby niewybaczalnym błędem, gdybym wybrał się na zbiornik zaporowy bez „żelaznego” zestawu moich przynęt sandaczowych – mówi Andrzej Lipiński. – To nie jest zestaw przypadkowy, każda z przynęt została przetestowana w najtrudniejszych warunkach, znaczenie ma także wielkość i kolor. Zaczynamy od kopyt; trudno określić ją inaczej, jak rewelacyjną przynętę na sandacze (chociaż, oczywiście, nie tylko na nie). Moje podstawowe kolory to perła z czarnym grzbietem, seledyn z czarnym grzebietem, oraz kopyto w kolorze zgniłej zieleni z ciemniejszym, ale nie czarnym grzebietem. W zasadzie stosuję przynęty jednej wielkości – 9 cm.
Andrzej Lipiński podkreśla - Nie sposób łowić skutecznie źle dobranym zestawem wędkowym, dlatego obok właściwej przynęty drugim ważnym elementem jest wędzisko. Stosuję, jak większość doświadczonych łowców sandaczy, wędzisko raczej krótkie i mocne – 2,10 m długości, mocne i sprężyste, ciężar wyrzutowy do 28 g. Takim wędziskiem dobrze operuje się przynęta, można nadać jej energiczny ruch i mamy na nim pełną kontrolę. Znaczenie mają między innymi takie detale, jak długość żyłki lub plecionki pomiędzy szczytówką a powierzchnią wody. Gdy wieje wiatr (a na zbiornikach zaporowych wiatr wieje niemal bez przerwy) szarpie żyłką i bardzo przeszkadza w czasie prowadzenia, utrudnia także obserwację brań. Gdy utworzy się nawet minimalne martwe pole, zwłaszcza w momencie opadu, bardzo łatwo przeoczyć brania. Jest to istotne zwłaszcza w okresach bardzo słabego żerowania, kiedy często sygnałem brania jest tylko minimalny ruch plecinki. W wielu przypadkach takie brania nie będą wyczuwane na wędzisku, kiedy indziej szczytówka co prawda je wskaże, ale reakcja wędkarza może byc spóźniona. Dlatego trzeba obserwować plecionkę a dokładniej miejsce gdzie dotyka się już z taflą wody i zacinać przy najmniejszym ruchu.
Andrzej Lipiński stosuje plecionki, raczej mocne: grubość 0,15 – 0,17 mm, wytrzymałość ok. 10-15 kg. – Bardzo duże znaczenie ma kolor – podkreśla. – Używam przede wszystkim fluo, która umożliwia obserwację w różnych warunkach. Obserwuję styk plecionki z wodą. W tym miejscu branie jest najbardziej czytelne i umożliwia szybką reakcję.
Nie wymyślono nic lepszego, jak metodę „piły”. W skrócie wygląda to tak: podbicie przynęty, opuszczenie na dno, znów podbicie, kolejne opuszczenie, i tak dalej. Tak naprawdę to jest cały opis, ale myli się ten, kto uważa, ze to jest metoda prostacka, a tym bardziej prosta. W tym przypadku drobne niuanse robią ogromną różnicę.
Podstawową regułą w czasie obławiania sandaczowych miejscówek jest, by stawiać łódź w głębszym miejscu i rzucać przynętę w kierunku łowiska na płytszej wodzie. Jest zdecydowanie łatwiej prowadzić przynętę z miejsca płytszego na głębsze. Sposób ten polecić można wszystkim, także początkującym łowcom sandaczy, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z metodą opadu.
Nic nie zastąpi obserwacji mistrza. Skorzystajmy jednak z kilku porad Andrzeja Lipińskiego, który uchyli rąbka tajemnicy swoich sukcesów: - W czasie łowienia sandaczy stosuję dwa podstawowe sposoby opadu; pierwszy z nich, który mozna nazwać „na jedno podbicie”, drugi zaś „na dwa podbicia”. W przypadku pierwszego cały opis zawiera się w nazwie, w przypadku drugiego polega on na tym, by w chwilę - pół sekuny,sekundę po pierwszym podbiciu przynęty podbijamy ją znowu i dopiero pozwalamy opaść . W obu tych wariantach przynęta opada na dno, ale dosłownie na ułamek sekundy lub wręcz na muśnięcie by wzbic „kurz” z dna.....
Wszystkie te ruchy muszą być bardzo precyzyjne i skoordynowane. Liczy się wysokość podbicia i długość skoku przynęty, ale zła wiadomość jest taka, że nie ma na to matematycznego wzoru. Liczy się wędkarski feeling, umiejętność dobrania ruchu przynęty do aktywności sandaczy. Trzeba także przewidywać, jak przynęta będzie się zachowywać w stosunku do ukształtowania dna, pamiętać trzeba, że powinna się ona „kleić” do niego. Jeśli łowimy nad dnem opadającym w dół, to wtedy powinniśmy pamiętać, by wydłużyć moment opadu przynety po podbiciu. Z kolei gdy wędkujemy pod górę to samo podbicie musi byc dłuższe, a moment opadu krótszy. Chodzi o to, by tak manipulować przynętą, by nie leżała na dnie ani nie wisiała w toni.... Jak wynika z obserwacji, taką polegującą na nieco dłuższe chwile przynętę sandacz po prostu ignoruje. Odstręcza go jej nienaturalne zachowanie.Generalnie to bardzo monotonne a także wyczerpujące łowienie gdyż jesteśmy cały czas bardzo skoncentrowani na prowadzeniu przynęty a także na tym by móc natychmiast zareagować zacięciem.Często po kilkugodzinnym łowieniu bolą mięśnie,nadgarstki,kręgosłup ale ten „pstryk” który w końcu poczujemy wynagradza nam wszelkie trudy łowienia .
Refleksja na margiensie – chociaż większość doświadczonych łowców podkreśla, że sandacze łowi się łatwo a największym problemem jest namierzenie żerujących ryb, to jednak przyjmijmy tę radę z dystansem. Skuteczne łowienie sandaczy jest sztuką, którą w mistrzowski sposób opanowała stosunkowo wąska grupa wędkarzy. Sandacz jest trudną do złowienia rybą, nie wystarczy dysponować dobrą przynętą i machać wędziskiem. Dobrze reaguje tylko na właściwie prowadzoną przynętę, tutaj nie ma przypadków.
Kopyta nie wyczerpują palety zabieranych na sandacze przynęt. – Stosuję także koguty, chociaż rzadziej – zdradza Andrzej Lipiński. – Chociaż kogut nie ma swojej pracy, to w niektorych sytuacjach bywa zaskakująco skuteczny. W przypadku tej przynęty liczy się uderzenie o dno oraz wysokość podobicia. Gramatura koguta może być dużo większa gramatura główki dżigowej, jaką zbroimy przynety miękkie.
Prawdopodobnie tajemnica koguta tkwi w piórach. – Z moich obserwacji wynika, że powinny być one miękkie, ale z drugiej strony nie może ich być za dużo – podkreśla Andrzej Lipiński. – Przygotowanie skutecznego koguta to sztuka. Czasami sandacze biorą na czarne koguty, kiedy indziej bardziej kusi je przynęta z białym akcentem. Trzeba mieć wybór kilku wariantów kolorystycznych, gdy jednak uda nam się trafić z odpowiednią przynętą, wtedy potrafią ją atakować z furią i zażrają bardzo głęboko.
Andrzej Lipiński zdradził nam także tajniki prowadzenia koguta. Jak podkreśla, w czasie wędkowania sprawdzały się wyższe podbicia; starał się podbijać przynętę pionowo i unosić dość wysoko, natomiast jej skok można określić jako krótki. Obrazowo można powiedzieć, że nie jest to żabi skok, raczej skok wzwyż. Oczywiście, wędzisko musi być wyposażone w odpowiednio twardą szczytówkę, tylko taki sprzęt pozwoli na nadanie przynęcie odpowiednio agresywnych ruchów. Czasami widuje się na zbiornikach zaporowych wędkarzy stosujących długie, miękkie,elastyczne wędziska. Przestrzegamy: to błąd! Jest to sprzęt nieodpowiedni Miękka szczytówka może i będzie nadawać przynęcie kuszące dla ryb, ślamazarne ruchy ale zacięcie i hol wymaga twardego, mocnego wędziska. Sandacze mają bardzo twarde pyski, toteż zacięcie powinno się wykonywać szybkim, obszernym ruchem, bardzo mocno, niezależnie od odległości wędkowania. W praktyce hamulec powienien byc dokręcony „na beton”. Andrzej Lipiński radzi – Hol powinien być szybki, krótki i siłowy, im więcej zabawy, tym większe szanse na stratę ryby. Nonszalancki hol, zabawa z rybą to nie jest dobry pomysł. Receptą na udany hol to twardy kij i mocna plecionka. Konieczny jest także duży podbierak.To w tym momencie tuż przed podebraniem najwięcej sandaczy odhacza się i ucieka.Ryby te mają również bardzo mocny ścisk pyska i nawet mocne zacięcie nie gwarantuje że hak został tam wbity a chwilę przed podebraniem ryba często obraca się bądź czasem charakterystycznie kręci głową i otwiera pysk po czym hak bez problemu wyskakuje i ryba ucieka.....(nie raz to widziałem u innych wędkarzy :) )
Kolejnym ważnym elementem są haczyki. Powinny być twarde i mało sprężyste. Trzeba używać jak najlepszych produktów – Ja stosuję Sasame i jestem z nich zadowolony – radzi Andrzej Lipiński – Te haki nie rozginają się, są ostre i pewnie trzymaja rybę, dlatego je polecam.
Istotne jest właściwe dobranie ciężaru przynęty do głębokości. W łowiskach znajdujących się na głębokości od 3,5 do 6 metrów najczęściej stosuję główkę od 15 do 22 gramów. Andrzej Lipiński stara się tak dobrać główkę, by umożliwiała szybki opad, jednak by nie zakłócała naturalnej pracy przynęty. Zwraca jednak uwagę na to, że ciężka główka daje lepszą kontrolę w czasie prowadzenia przynęty. Naturalnej pracy sprzyja także polecany przez Andrzeja Lipińskiego sposób wiązania przynęty bezpośrednio do plecionki. Przy twardych podbiciach czasem agrafki nie wytrzymywały, zbyt mocne przeciążenia. A gdy używa przyponów wiąże je samemu ale także bezpośrednio do główki pomijając agrafkę lecz tu dość często sprawdza wiązania bo druciki splotów potrafią szybko pękać od ciągłego wyginania(podbicie-opad) następuje po prostu zmeczenie materiału....
Z Andrzejem Lipińskim rozmawiał Józef Wróblewski
Zdjęcia: Andrzej Lipiński
Jarek Kudla
Wyprawa na zaporowe sandacze
Środek upalnego lata, piękna bezchmurna pogoda . Wracam z jednego z egzaminów – kolejny za 2 dni, więc mam przynajmniej 30 godzin na łowienie nęconych od tygodnia, wraz z kolegą karpi. Co roku staram się chociaż na 2 tygodnie oderwać od spinningu i spokojnie połowić karpie. Razem z namiotem ogniskami i wszelkimi innymi zaletami tej metody :)
Na miejsce docieram około 23,30 – jest już ciemno, księżyc prawie w pełni. Kolega siedzi od rana, w trakcie egzaminu odebrałem już 2 mms'y ze zdjęciami karpi. Tym bardziej było mi spieszno. Wypakowuję sprzęt z samochodu, czeka mnie jeszcze 300 metrów marszu wzdłuż brzegu.
Łowisko to malutki zbiornik zaporowy. Jest bardzo niski stan wody, na piaszczystym brzegu leżą setki wyschniętych małży. Słyszę że niedaleko mnie coś dzieje się w wodzie, odwracam głowę i widzę atak drapieżnika, drobnica ucieka w popłochu. Trochę dalej następny atak, przyspieszam kroku – przecież zawsze mam ze sobą dyżurny spinning i pudełko przynęt. Witam się z kolegą i od razu biorę spinning do ręki. W miejscu gdzie widziałem ataki drapieżników cisza. Idę trochę dalej – widzę kolejny atak, podchodzę bliżej. Nie wiem co to za ryba, ale wiem że jest tu płytko, a uciekające rybki są malutkie. Zakładam 6cm płytko schodzącego smukłego woblerka i podchodzę bliżej. Skorupa małża pęka mi pod stopą – rybki uciekają nagle i znów cisza. Sytuacja powtarza się jeszcze raz.
Już wiem, że zachowuję się za głośno. W pobliże kolejnego ataku podchodzę jak indianin. Zatrzymuję się 10 – 15 metrów od brzegu i rzucam. W drugim rzucie mam potężne branie połączone z fontanną wody i uciekającą drobnicą. Po krótkiej walce mam w ręku sandacza – ok 65 – 70cm. Wypuszczam go szybko. Okazuje się, że w miejscu brania było nie więcej nić 40cm wody. Trochę dalej łowię kolejnego, mniejszego. Później ataki ustają i rzucam już bez efektów. Wracam do kolegi i biorę się za karpie, które również brały wyśmienicie.
Kolejnej nocy już wiem co mam robić. Tym razem jednak woda jest spokojniejsza. Są ataki drapieżników, ale rzadkie i miej spektakularne. Około północy łowię tylko 40cm szczupaczka... Później wiele razy na różnych zbiornikach próbowałem tak łowić. Zdarza się czasem, ze sandacze podchodzą pod brzeg i łatwo je wtedy łowić. Naprawdę warto wtedy być nad wodą. Jeden nocny sandacz z płytkiej wody przebija 10 łowionych z łódki z opadu. Emocje są niesamowite!
SANDACZ 2
Ponownie środek upalnego lata. Zazwyczaj pracuję w elastycznych godzinach i jeżdżę często na ryby w ciągu tygodnia. Tym razem jednak na krótko wpadłem w korporacyjne sidła. Zostają tylko weekendy. W dodatku muszę wstawać do pracy tuż po 5 rano, a niesamowity ze mnie śpioch. W sobotę wstaję o 7,00, jem śniadanie, i ruszam.
Wypływam na wodę tuż po 8,00. Poszukam sandaczy na zbiorniku zaporowym. Jest lipiec – ranek, a żar już leje się z nieba. Wiem, ze ni będzie łatwo. Opływam znane mi miejscówki, łowię na koguty, gumy, woblery, niestety bez kontaktu z rybą. Liczne zaczepy wprowadzają trochę zamieszania – przynajmniej mam co robić. Jest 11 – woda do picia już się skończyła, a piwa nie mam. Postanawiam trochę potrollingować w pobliżu brzegu – może chociaż szczupak?
Na płytkiej wodzie widzę powbijane przez karpiarzy kije oznaczające miejsca w których nęcą. W pobliżu jednego z nich spławia się ryba, za chwilę kolejna i jeszcze jedna. Chyba leszcze albo płotki? Może jest tam gdzieś szczupak? Podpływam bliżej. Głębokość wynosi 1,4m.
Rzucam niewielką gumą na 5 gramowej główce.
BRANIE!!!
Niestety ryba po chwili holu spada, rzucam raz jeszcze i kolejne branie! Wyciągam sandacza – równe 50cm. W kolejnych 10 rzutach wyjmuję jeszcze 3 sandacze od 45 – 52cm, dwie mi spadają. Jestem w szoku! Ryby wprawdzie nie grzeszą wielkością, ale w życiu tak tu nie połowiłem!
Niestety są też zaczepy. Odczepiając przynęty narobiłem chyba za dużo hałasu. Brania są rzadkie i delikatne. Odpływam trochę na bok. W ciągu godziny łowię 1 sandaczyka i 2 okołowymiarowe szczupaki. Wracam w miejsce, gdzie brały sandacze. Brania znów są! Na koguta oraz woblera łowię kolejne ryby i to nawet trochę większe! 52 – 57cm. Wyciągam 2 ryby rzut po rzucie, potem 10 minut przerwy i znów branie. Czasem sandacze spadają – łowiąc rekreacyjnie nie używam podbieraka.